Liczka: Najważniejsza jest pokora

Rozmowa z Marcelem Liczką, piłkarzem Górnika Zabrze.
» Zdobył pan ostatnio dwie bramki, które w meczach z Wisłą Płock i Odrą Wodzisław zapewniły Górnikowi zwycięstwa. Czuje się pan liderem drużyny?
Marcel Liczka: Absolutnie nie. Strzeliłem dwa ważne gole, ale były one zasługą zagrań Michała Chałbińskiego i Piotrka Brożka. Chcę być jak najbardziej pożytecznym dla zespołu. Swoim doświadczeniem mogę mu pomóc, z drugiej strony zespół mnie też.
» Ale jesienią bardzo powoli aklimatyzował się pan w drużynie...
- Jak przychodziłem do Górnika, nikogo nie znałem. Byłem kompletnie sam, bez żony, znajomych. Jak człowiek jest sam, to nie jest dobrze.
» Wiosną w pięciu meczach zdobyliście 13 punktów, tyle samo, ile w całej rundzie jesiennej. Skąd tak dobra postawa zespołu?
- W Górniku przez ostatnie dwa lata było bardzo dużo zmian, odeszło wielu doświadczonych zawodników. Młodzi potrzebowali czasu. Widać, że już są w tej szatni jakiś czas, na boisku nie grają już tak naiwnie. Jesienią traciliśmy głupie punkty, w ostatnich minutach z Zagłębiem i z Lechem. Teraz ważny był ten pierwszy mecz, w Szczecinie. Tam, w I połowie, szczęście było przy nas, bo mogliśmy stracić kilka goli. Po przerwie karta się odwróciła i mogliśmy wygrać nawet wyżej niż 2:0. Piękny był też mecz z Legią. I choć odpadliśmy z Pucharu Polski, to nasza gra umocniła zespół.
» Gracie teraz trzy mecze przed własną publicznością — z Amiką, Legią i Górnikiem Łęczna. Gdybyście dalej wygrywali, to...
- Myślenie o 3., 4. miejscu nie ma sensu. W tych meczach możemy nic nie ugrać, a potem czekają nas jeszcze Wisła Kraków, Groclin, mecz w Poznaniu i szybko wrócimy tam, skąd wiosną startowaliśmy. Dlatego najważniejsza jest pokora. Najpierw musimy się utrzymać. Jeżeli na dwie kolejki będzie szansa na wysoką lokatę w tabeli to wtedy dopiero możemy coś zakładać.
» Jaką rolę w tym wszystkim odgrywa trener Marek Wleciałowski? Próbuje naśladować w pracy pana ojca?
- Najgorsze byłoby, gdyby kogoś kopiował. Każdy od kogoś się uczy, ale potem realizuje własne pomysły. Marek ma swoją wizję. Myślę, że zdobywamy punkty, bo jesteśmy dobrze poukładanym zespołem.
» Umowę z Górnikiem ma pan tylko do końca sezonu. Zostanie pan w Zabrzu dłużej?
- Nie myślę jeszcze o tym. Na razie musimy utrzymać się w ekstraklasie. Za miesiąc będę się zastanawiał co dalej. W Zabrzu czuję się jednak bardzo dobrze, nie mam problemów. Jak będzie dobra propozycja, to zostanę. Zresztą pieniądze nie są najważniejsze. Liczą się także atmosfera w szatni, warunki do trenowania, cała otoczka.
» Ale zimą, po powrocie ze zgrupowania we Włoszech, ta atmosfera chyba nie była najlepsza. Mówiło się o rozłamie Polaków z Brazylijczykami...
- Zdziwiło mnie to, że sprawy wyszły do gazet. Zresztą więcej było napisane, niż było naprawdę. Ja uważam, że w szatni wszyscy jesteśmy równi. Czy ktoś ma 20 lat, czy 32 lata. Ale jak się robi bałagan, to ktoś musi przywrócić porządek. I właśnie wtedy Piotrek Lech podniósł głos. Ale tylko tyle, nie doszło do żadnych przepychanek.
» To jak porównałby pan atmosferę w Górniku, do tej z klubów, w których pan grał?
- Najlepsza była w Baniku Ostrawa. Tworzyliśmy jedną paczkę, po meczach wszyscy chodziliśmy na kolację, nie było grup i podgrupek. W szatni był porządek. Najgorzej było w Slavii Praga. Moje ostatnie pół roku tam to był dramat. Każdy robił co chciał. Sprowadzono drogich piłkarzy, którzy musieli grać tylko dlatego, że za nich zapłacono. W Górniku jest bliżej do Banika. Ja jestem towarzyski, z wszystkimi mogę iść na kawę.
» Trener Marek Wleciałowski chwali pana, że jest pan dobrym łącznikiem między Polakami, a cudzoziemcami...
- Naprawdę? Mam dobry kontakt ze wszystkimi. Zresztą Brazylijczycy już dobrze mówią po polsku, a Diego Rambo nawet bardzo dobrze. Trochę pomagam Ugo, rozmawiamy po angielsku. Uczę go podstawowych zwrotów na boisku i poza nim. Ale bywam w Zabrzu rzadko. Jak mam trochę wolnego, to jadę do domu rodzinnego do Ostrawy, albo do ojca, do Krakowa.
» A z żoną się pan widuje?
- Rzadko, to mnie martwi. Ona jest baletnicą w Pradze i jeszcze studiuje. Dzwonimy do siebie często, rachunki są straszne (śmiech).
» Chciałby pan wrócić do Czech, czy zostać w polskiej lidze?
- Jeżeli miałbym grać w Czechach to tylko w Baniku. To klub, któremu kibicuję. Slavii nie wspominam miło, a Sparty nie lubię, to największy rywal Banika. No, chyba że zapłaciliby takie pieniądze, że już do końca życia nie musiałbym nic robić (śmiech).
» Czy polska liga bardzo różni się od czeskiej?
- Czeskie zespoły są lepiej przygotowane taktycznie. Możesz być najlepszym technikiem, ale jak nie stosujesz założeń trenera, to masz problemy z miejscem w składzie. Dominuje nacisk na obronę. W Polsce za to mecze są ciekawsze, gra się do końca. Tutaj jak prowadzisz 2:0, to jeszcze możesz przegrać 2:3. W Czechach w tym momencie możesz wyłączyć telewizor.
» A nie kusi pana jakaś liga zachodnia? Pana brat, Mario, gra właśnie we włoskim Livorno...
- Chciałbym kiedyś na dłużej wrócić do Francji, gdzie spędziłem 6 lat, między 9 a 15 rokiem życia. Od jakiegoś czasu całą rodziną latem spotykamy się w Cannes. Ja z żoną, Mario, tata z mamą. To dziwne, że musimy jechać aż tam, ale w ciągu roku gdzie indziej trudno nam się zebrać razem.
» Rozegrał pan wiele meczów w europejskich pucharach, strzelał bramki. Nie brakuje panu tego?
- Oj, bardzo! To jest coś wyjątkowego, wielkie emocje, ładne stadiony. Myślę jednak, że jeszcze nie powiedziałem ostatniego słowa. Jestem optymistą. Najważniejsze to być zdrowym i cieszyć się z tego, że można robić w życiu to, co się lubi.
Marcel Liczka — ur. 17 lipca 1977 roku. W Górniku od września 2004 roku. W piłkę zaczynał grać w klubach francuskich (m. in. w Grenoble i Calais), gdzie ojciec, Werner, kończył piłkarską karierę. Po powrocie do Czech był zawodnikiem Banika Ostrawa, Slavii Praga (wicemistrzostwo Czech), Blsan, Viktorii Żiżkow i FK Zlin. W czeskiej lidze zdobył 17 goli. W rozgrywkach Pucharu UEFA trafił dwa razy — przeciwko Glasgow Rangers i MyPa Myllykoski.
Rozmawiał: Tomasz Mucha / Dziennik Zachodni
źródło: Dziennik Zachodni